-Dziecko się wyprowadza. – tymi słowami mój sąsiad przywitał się z
hodowczynią.
-A ile dziecko ma lat? – spytała kobieta niezbyt ufnie przyglądając
się gościom.
-Pięć lat… ale się wyprowadza. – odpowiedział ojciec dziewczynki,
szczerze ubawiony.
Facet z pięcioletnim dzieckiem,
które zastosowało szantaż emocjonalny na wysokim poziomie (kup pieska, albo się
wyprowadzę) chcą oglądać słodkie, małe cavalierki. Na mur, beton będzie
makabra. Kolejne dziecko, mające wziąć odpowiedzialność za małe psie dziecko.
Swoją drogą nic
dziwnego, że skoro dziś sześciolatki ciężko pracują już w szkolnych ławkach, to
rodzice słusznie wymagają od nic opanowania odpowiedzialności level hard. Pies
to opcja idealna. Nic tak nie przygotuje pięciolatka do życia jak wyprowadzanie
szczeniaka, a potem dorosłego psa (jak rodzice dobrze wybiorą to się trafi i 40
kg golden czy inny berneńczyk), karmienie go, pielęgnacja i moja ulubiona i
najodpowiedzialniejsza: opieka zdrowotna. Sprzątanie po psie mającym zatrucie
pokarmowe hartuje ciało i duszę. Tak, rodzice mają fantastyczne pomysły i
wiedzą jak zadbać o atrakcyjne dzieciństwo.
Wszystko idzie do
przodu, w kwestii zwierząt też postęp, ale jednak wciąż i moi znajomi i znajomi
znajomych wpadają na szalone pomysły z kategorii ,,kot/pies/świnka morska
(przepraszam – kawia domowa) dla dziecka”. Skrajne przypadki sięgają po
,,brata/siostrę dla dziecka”, ale to już nie na moje rozważania.
Moi rodzice i ja
jesteśmy książkowym przykładem jak psa NIE kupować. Pojechaliśmy porozmawiać z
hodowcą labradorów i zarezerwować szczenię… kupiliśmy trzymiesięcznego goldena
od ręki. Rezultat: miał być labrador – jest golden, miała być suka – jest pies,
miał być później – jest teraz. I to ,,JEST” i ,,TERAZ” po chwilowej ekstazie
dziewięcioletniej dziewczynki przemieniło się w passe problemów i w ,,omójboże
zobacz co ona zjadł”. Nietrudno sobie wyobrazić jak wygląda trzecioklasista
usiłujący utrzymać psiego nastolatka, który akurat przeżywa pierwszą wielką
miłość (a jakaś suczka mignęła p drugiej stronie ulicy). Ja zapieram się z
całych sił w chodnik, a mój, no cóż, mentalnie starszy i dojrzalszy pies patrzy
jakby chciał powiedzieć ,,co Ty wiesz o życiu młoda”. I w jego mniemaniu
pozostałam nic nie wiedzącą o życiu młodą do ukończenia 14 lat. Jemu przeszły
miłości i szczeniackie zachowanie, została krnąbrność, uciekinierstwo i
szpanowanie siłą na spacerach. Trzeba przyznać rację, nic nie przykuwa uwagi
bardziej niż rozentuzjazmowany pies ciągnący dzieciaka wygiętego w pałąk na
drugim końcu smyczy i drącego się w niebogłosy. Nigdy nie zapomnę dnia, w
którym spotkałam na skrzyżowaniu Pana z Psem. Pan stanął po drugiej stronie
ulicy, spojrzał podejrzliwie na Kamela, potem nieufnie na mnie, znów na Kamela
i wreszcie z powątpiewaniem zapytał: ,,Dasz radę go utrzymać?”. ,,Tak” –
odpowiedziałam, złapałam mocniej smycz i siłą woli usiłowałam zamienić się w
słup wbudowany w chodnik. Pierwszy raz pies mi się nie wyrwał i tak już
zostało, miałam wtedy jakieś 12 lat. Dziś sama jestem takim Panem z Psem i nigdy
nie ufam dzieciom wyprowadzającym psy. Trudno mi uwierzyć, że takie ciągane na
spacerze dziecko da radę utrzymać burczącego i napinającego się z całej siły
pupila, który ma głowę tam, gdzie opiekun ma ramię. Z pewnością dziecko wykaże
się w tej sytuacji ,,skrajną nieodpowiedzialnością” i chcąc ratować umęczoną
kończynę puści smycz gdy pies się wyrwie. Cóż, sama wiem, co czuje.
Moje dzieciństwo
z Kamelem przypominało relację rodzeństwa. Co dzień prawie krzyczałam
,,Maaamooo, on mnie gryzie”; ,,Mamoo zabierz go”, ,,No mamoo zrób coś.”. Aż
dziw, że moi rodzice nie postanowili pozbyć się problemu i oddać do adopcji.
Mnie, oczywiście. Co za upierdliwy dzieciak. Pewnego dnia padły nawet
buńczuczne słowa ,,Oddajmy go, nie chcę go”. Szczęśliwe, ktoś u góry obdarzył mnie
rozważnymi rodzicami i tym razem nie ulegli dziecku. Wzięli odpowiedzialność za
błędnie podjętą decyzję i wspólnie zajmowaliśmy się Kamelem, popełniając
niezliczone ilości błędów. Chodziliśmy na szkolenia, czytaliśmy i uczyliśmy się
żyć z czworonogiem. Dobrze, że trafił się on, bo inny pies już dawno uciekłby
gdzie pieprz rośnie, w poszukiwaniu lepszej rodzinki.
Nie każdy pies
jednak miał tyle szczęścia. Znajoma wzięła psa dla dziewięcioletniego dziecka
(hmmm, brzmi znajomo) i oddała go po trzech dniach, bo… dziewczynka była
zazdrosna.
Moje małe psie
nieszczęście opróżniło całą moją skarbonkę, zjadło ileś klocków, odgryzło
Barbie głowę, rozżuło buty, pożarło pracę domową (naprawdę) i przebiegło po
mnie kilka razy. Prócz tego, codziennie się do mnie szczerzyło, codziennie się
bawiło i po prostu było. I jest nadal. Nie wyobrażam sobie wspomnień sprzed 12
lat bez niego. Przysporzył mi wiele nerwów i bólów głowy, ale też dał wiele
lekcji pokory, odpowiedzialności i empatii. Ktoś mnie uczył, że egoizm nie
popłaca. Był świetną pomocą wychowawczą dla moich rodziców i rozbudził we mnie
pasję na całe życie.
Mój sąsiad
ostatecznie nie kupił psa dla dziecka. Wierzę jednak, że byłby odpowiedzialnym
właścicielem, bo uważnie go słuchałam. Nie, nie jestem tak radykalna aby zaraz
rozpocząć akcję NIE DLA DZIECI OPIEKUJĄCYCH SIĘ PSIMI DZIEĆMI. Życie ze
zwierzęciem to jedno z najlepszych doświadczeń w dzieciństwie, mającym wpływ na
dorosłe życie. Warto sprawić dziecku przyjaciela, a nie zepsutą zabawkę do
nauki odpowiedzialności. Wtedy lepiej kupić Barbie sprzątającą po psach.
Która swoją drogą trafiła na listę najgorszych prezentów dla dzieci.
Źródło: http://babyonline.pl/najgorsze-prezenty-dla-dzieci-10-zakazanych-prezentow-dla-dzieci,zakupy-dla-przedszkolaka-galeria,2692,r3p1.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz